Niezwykła lekcja historii – wspomnienia Pani profesor Anny Zalot
Mam możność powspominać dawne lata, dawne czasy. Nie tylko moje osobiste przeżycia, ale także tych ludzi, którzy tu pracowali, przypominać sobie to, co się tu działo i to, co działo się w naszym kraju. Dziesiątki lat dwudziestego wieku. Miałam cztery lata, gdy wrócił mój tato z pierwszej wojny światowej. Dwa lata później nowa wojna bolszewicka. Sześcioletnie dziecko - wiele już rozumiałam. Uczniowie tej szkoły także uczestniczyli w tej wojnie. I ponieśli śmierć, co jest stratą odnotowaną w kronice tej szkoły. W czasie obrony przed Bolszewikami zginął poeta Brzozowa, o którym niewiele się mówi. Kilka lat temu dyrektor technikum budowlanego telefonował do mnie, czy w moich zbiorkach znajdują się wiersze tego poety. |
|
Niestety - nie miałam w swoich zbiorkach tego poety, lecz w zbiorach historycznych znalazłam jeden wiersz. Pisał, że dla wolności ojczyzny będzie walczył. I tak jak pisał - z Legionem Piłsudskiego udał się na wojnę i zginął. Mieszkał w małym dworku obok cmentarza brzozowskiego po prawej stronie drogi wiodącej do Przysietnicy. Dzisiaj są tam juz zupełnie inne budynki, nie ma śladu tego co było. Nie wiem czy ktoś z zebranych pamięta nazwisko tego poety... no nie dziwię się, bo w tym momencie i ja to zapomniałam... (po chwili ktoś dodaje) Józef Mączka. Na ogół mało znany, ale piękny w swoim żołnierskim patriotycznym życiu. I żołnierski los go spotkał. Gdy miałam lat sześć i trzy miesiące, zaczęłam szkołę podstawową. Przebiegała zwyczajnie, miło wspominam owe czasy, formowało się życie w Brzozowie. Zapełniały się ulice, tworzyły nowe budowle. Normalne życie. Skończyłam szkołę podstawową i chciałam się dalej uczyć. Lekarz szkolny, Pan doktor Szuba wydał oświadczenie na piśmie, że zdrowie pozwala mi uczyć się dalej, a więc w gimnazjum. Egzamin wstępny do gimnazjum z języka polskiego, później matematyka - duża grupa młodzieży, chętniej widziano chłopców, bo ta szkoła była przede wszystkim męska. W najstarszych klasach gimnazjum - kilka dziewczynek, a poza tym mężczyźni - widziano ich chętniej. Egzamin wstępny - temat pracy pisemnej: "Las w lecie". Właściwie to temat który wymagał trochę bystrej obserwacji no i właściwiej budowy zdań, ortografii. Ja miałam to szczęście, że Pani ze szkoły podstawowej radziła, żebyśmy się uczyły tych wierszy, które spotkamy, a podobają nam się. Ja właśnie taki umiałam i to mi bardzo pomogło, także napisałam zadanie jedno z lepszych. "A co tu muszek brzęki, a co tu jagód krasnych, a co mchów tkanych w aksamity, a co dzwoneczków jasnych..."
Ja oczywiście rozbudowałam to, zdania poszerzyłam - wynik: dobry. Ustny egzamin - profesor Dydek ze Starej Wsi i profesor Gerdyczny z Dalekiego Wschodu przysłany tutaj, jeden z profesorów greko-katolickich, których tu było kilku. Za mojej bytności następowało mieszanie się ludności - nas na wschód, a stamtąd tutaj przysyłano profesorów. Dostałam temat przysłówek - poradziłam sobie: przykłady, omówienie i rozpoznanie w zdaniu. Zadanie matematyczne rozwiązałam. Zostałam więc uczennicą w gimnazjum czwartej klasy. Bo po siódmej klasie można było do czwartej gimnazjalnej, a jeśli egzamin wypadł słabo, to do trzeciej, względnie musiało się odejść. Byłam uczennicą. No i oczywiście z radością na berecie granatowym, który nosiło się obowiązkowo we wszystkie pory roku wyszyłam od czoła cztery srebrne kreski poziome. Każdy widział wtedy, że te dziewczynki są uczennicami takiej to właśnie klasy gimnazjum. Rok szkolny trwał od września do 29 czerwca - świętych Piotra i Pawła. Niestety uczyliśmy się w różnych punktach zupełnie nieprzystosowanych do lekcji w ogóle i do lekcji w szkole średniej tym bardziej. Najlepszy budynek - gimnazjalny budynek - jak się mówiło, był obok poczty. Tam on teraz także jeszcze jest, ale był dla klas najstarszych, natomiast młodsi wędrowali - dwie klasy w ratuszu, dwie sale szkolne w ratuszu, a jedna tutaj, gdzie ja się uczyłam, tutaj na wikarówce, czyli w parterowym, małym, starym domku znajdującym się na przeciwko poczty, obok apteki, na tym skwerku zielonym, przyległym do ogrodzenia kościelnego. Ponieważ lokata szkoły była właśnie taka, miejscowy rajca i były senator Biały w Brzozowie, zatroszczył się o budowę budynku dla gimnazjum, ładnego, dużego, umożliwiającego naukę młodzieży nie tylko z Brzozowa, ale i okolic. Z wiosek przychodziła większa ilość osób niżli z miasta. Wybudowano ten budynek w roku 1927 jesienią. W listopadzie, my uczniowie nosiliśmy pomoce naukowe. Chłopcy nosili mapy, tam właśnie z ratusza z tej wikarówki tutaj do szkoły. W budynku tym były bardzo duże sale, jasne korytarze, okna szerokie, przyjemnie przechodziło się przez tę bramę, dużą, witającą wszystkich uczniów. W czasie roku szkolnego mieliśmy wakacje, dwa tygodnie wokół Świąt Bożego Narodzenia i dwa tygodnie przy Wielkiej Nocy. Wolne także pierwszego i drugiego lutego - pierwszego urodziny Pana Prezydenta Ignacego Mościckiego, a drugiego święto Matki Boskiej Gromnicznej oraz wszystkie dni świąteczne uznane przez państwo, a oprócz tego narodowe:
2) "Być pokonanym i nie upaść, to zwycięstwo. Zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska."
3) "Polacy Amerykanom, Amerykanie Polakom" Pięć godzin pisania, zabierało się arkusze i czekaliśmy jakiś tydzień. I lista na drzwiach szkoły. Parami, czwórkami ustawieni ci, którzy zostali dopuszczeni do egzaminu ustnego. Niestety smutna to była lista. Na jeden oddział, trzydzieści dwie osoby, już z języka polskiego odpadło osiem osób. Lepiej poszły zadania w drugim i trzecim dniu. Matematyka i łacina. Na egzamin można było przynieść ekierkę, linijkę, kątomierz, cyrkiel, logarytmy. Na zadanie z łaciny nic nie można było przynieść. Matematycznego zadania już nie pamiętam, z łaciny: tłumaczenie listów Cycerona, a także tłumaczenie innych utworów i wierszy. Dlaczego na zadaniu z polskiego aż taki odpad? Za trudne były dla młodzieży te pytania. Tutaj trzeba było trochę znać psychologii, filozofii, zrozumieć ducha narodu, jakoś poprzeć to literaturą, która przecież całe życie towarzyszyła wydarzeniom z historii Polski. Niestety nie udało się. Ustne matury: tematy, jak zazwyczaj bywa, wybierało się samemu, chwila namysłu i wezwanie do odpowiedzi. Te tematy ustne, które ja miałam, wymagały znajomości lektur. I stąd moja odezwa i prośba - czytać dokładnie dzieła literackie! Nie skróty, nie jakieś treści, nie to co na bazarach można kupić. Tylko po prostu książkę dobrze przeczytać od początku do końca. Wtedy dobrze się utrwala myśl pisarza i osoby. W moich odpowiedziach były pytania dotyczące charakterystki bohaterów literackich. Ja miałam Antygonę i Ismenę, później miałam z „Chłopów”, Jagusia, postaci niewieście, ale trzeba było znać powieść, żeby to przedstawić właściwie. Trzeciej w tej chwili już nie pamiętam, ale dotyczyła ona również dokładnej znajomości dzieła literackiego. Matematyczne zadanie: na tablicy profesor Korn podyktował a rozwiązanie nie na kartce, tylko już przy tablicy, trzeba było wykonywać. To udało mi się także zrobić, gdy stałam przy tablicy trzeba było się posłużyć którymś z kątomierzy. I łacina: tłumaczenie. Miałam tu najwięcej problemów, gdy odeszłam już po egzaminie na korytarz. Martwiła mnie dlatego, że zapomniałam sobie jedno słowo: viginti - nie mogłam przetłumaczyć tekstu, a ten egzamin wymagał tekstu. I pan dyrektor uczył wtedy przez jakiś czas łaciny, siedział obok. To tak się siedziało nie oficjalnie, nie za katedrą. Profesor siedział i zaraz w tej ławce obok uczeń. I wtedy mi kazano liczyć po łacinie od jednego. No to ja to bardzo szybko zrobiłam, jednak nie pozwolono mi doliczyć do dwudziestu. Właśnie viginti to była dwudziestka. Dyrektor pytał także z kultury Rzymian. Zainteresowany był literaturą antyczną, jeszcze tego, co wymagał od maturzysty, były zdania bezpośrednie. Z tego co losował przewodniczący komisji - pan dyrektor. To wszystko już było w porządku. Wyszłam na korytarz prawie płacząca, ale podeszła do mnie profesorka, żeby się nie martwić, bo przecież wszystko inne poszło dobrze. No i rzeczywiście - maturę zdałam. Po maturze smutno było z tego powodu, że wielu już pisemnej nie zdało. Ustna na ogół już wszystkim dobrze poszła. Czy myśmy się jakoś pożegnali? Nie. W szkole nie było studniówek, nie było dyskotek, osiemnastek. Nic z tego, kilka wieczorynek wcześniej były w czasie tych siedmiu lat i jedynie ten jeden bal w siódmej gimnazjalnej. A po maturze podano kiedy zgłosić się do kancelarii po odbiór świadectwa dojrzałości i dokumentów. Tylko ojciec jednego z kolegów, pan Więckowski, dentysta w mieście Brzozowie, miał syna, który zdał maturę, zaprosił na podwieczorek z lampką wina. To było nasze ostatnie spotkanie tutaj w szkole. Potem spotykaliśmy się jeszcze na zjazdach, organizował je kolega, który był kiedyś przewodniczącym klasy. Przez pierwsze dwa zjazdy przez dziesięć lat bywał także z nami dyrektor Mrozowski. Myśmy tam przypominali sobie, mówili o swoich losach, nieduża nas grupka była, bo w czasie wojny niektórzy koledzy zginęli, koleżanki Żydówki wyjechały, czy dostały się do niewoli lub wyjeżdżały do Rosji i tam ocaliły się. Jeden z kolegów - też żydowskiego pochodzenia - Trinczer, miał drogerię tu w Brzozowie, lecz wyjechał do Izraela i tam dobrze mu się powodziło. Poprosił właśnie tego kolegę Zbiegienia, organizatora naszych zjazdów, żeby odwiedził go. Oczywiście opłacił lot tam i z powrotem, pobyt tam. Na następnym naszym spotkaniu kolega Zbiegień opowiadał nam jaki to jest kraj Izrael. Przebogaty kraj, wspaniałe drogi, budowle, ogrody z tymi drzewami i wszędzie tam jakaś wojskowa musztra. Nie tylko obejmowała mężczyzn, ale także i dziewczęta ćwiczyły wg poleceń dowódców. Jakie później nasze losy to już o tym wspominać nie będę, natomiast przejdę ponownie do tego budynku naszego. Rok 1939. Szkoły pozamykane. W tym budynku, który był piękny przed wojną, wysypywano tony zboża różnego rodzaju, które zabierano siłą rolnikom dla potrzeb wojsk. Ale jak Józef Piłsudski powiedział: "zginąć nie może naród wielki tylko nikczemny." W szkole organizowano tajne, podziemne nauczanie. Sygnałami dotarło do nauczycieli i do uczniów, że mogą oni pracować, a uczniowie mogą się uczyć. Uczyliśmy się różnie, po dwóch, czasem kilku uczniów w miejscach ustalonych, zabezpieczonych odpowiednio, np. w moim rodzinnym domu, dokąd przychodzili moi przyjaciele, uczniowie, brat wmontował do furtki ogrodowej dzwonek, kto wchodził - wiedziało się, że należy w odpowiednim czasie schować książki, podręczniki. Podręczniki przedwojenne, program przedwojenny. Uczniowie egzamin końcoworoczny zdawali w kolegium jezuickim w Starej Wsi. Tam także zdawała moja młodsza o jedenaście lat ode mnie siostra, która przeszła to nauczanie i skończyła klasę ósmą gimnazjalną. Wyznaczono dla nich maturę, juz nie tutaj, tylko dla grup zainteresowanych w Tarnobrzegu. W lutym, pora zimowa, ogromne śniegi i mrozy. Odwiozłam siostrę saniami, otuloną szalami, chustami. Wszyscy tam przebywali i przygotowywali się, całość trwała do tygodnia czasu. Uczniowie którzy tam przebywali, ślubowali uroczyście, że nikomu nic o tym nie powiedzą. Po tygodniu przyjechałam. Maturę zdała, z tym dodatkowym obciążeniem, że była matura z religii. Tutaj nas ksiądz profesor pytał na lekcjach i z matury zwalaniał. Tam zaś w Tarnobrzegu pytano. Nie jest tak łatwo zdać egzamin maturalny z religii. Pierwszą częścią, którą zdawało się z religii, była historia kościoła. Druga część to dogmatyka, natomiast trzecia - etyka. Następnie siostra ze świadectwem dojrzałości wróciła do domu. Rok później była studentką Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mówię to dlatego, że matura tajnego nauczania była uznawana na uczelniach i przyjmowano młodzież bez egzaminów. Co mogę dalej powiedzieć - przechodzę już na temat nieco inny - powojenne czasy. Wojna skończyła się i zaczęło rozwijać się i działać szkolnictwo. Ten budynek zaczął znowu pełnić swoją rolę. Przyjmował młodzież i tutaj zaczęto rozwijać nowe typy szkół, np. liceum pedagogiczne, ekonomiczne, technikum budowlane, przybywała młodzież z okolicznych wiosek. Zaczęła znowu tętnić życiem szkoła. Tutaj chcę podkreślić pracę Polaków jeśli chodzi o oświatę. Troska dyrektorów szkół o poziom i wykształcenie młodych ludzi była niebywała. I ta szkoła miała szczęście zmieniając dyrektorów, jak to musi być z biegiem lat, co raz być piękniejszą, bogatszą w urządzenia nowoczesne. Nauka przecież poszła dalej. I nowe gabinety, środki multimedialne... No i widzicie młodzi - to właśnie jest wynik tej postawy obywatelskiej naszych profesorów, dyrektorów, naszego miasta. Ile zabiegów kosztował np. ten niedawny zjazd? Na pewno wiele przemyśleń, wiele rozmów, telefonów i zjazd, który zgromadził tutaj dawniej uczącą się tu młodzież. No i teraz widać ile jest tu zdobyczy sportu, ile jest w gabinetach nowych urządzeń, ile poprostu zmian korzystnych - wszystko wypiękniało i jest jeszcze bogatsze niż było, gdy tu chodziłam do ósmej gimnazjalnej, do tego budynku jeszcze w surowym stanie. I to jest zasługa Polaków, którzy umieli w chwilach trudnych podołać wymaganiom czasu i tworzyć dla tego kraju ile się da. Bo może upaść tylko kraj - jak określił Piłsudski - nikczemny. A teraz do młodych: nieraz pytają się między sobą: patriotyzm - co to jest? Co to takiego? Kiedyś ta młodzież walczyła, narażała życie, ginęła w powstaniach, wiedziała co robić. To był patriotyzm - no a my? Co my teraz...? No i powiem wam, drodzy słuchacze, że chyba tak, jak to pisał Asnyk w wierszu, że nieście pochodnię. Czego? Wiedzy, oświaty, piękna języka. Tu się chciałam zatrzymać. Język, który teraz słyszę często, czy na ulicy, czy na placach zabaw, czy gdzieś między blokami, jest często tak zeszpecony, tak ubogi, taki nijaki... Tyle jest tam obcych wyrazów, niepotrzebnych. Po co? Przecież nasz język polski jest piękny. Słowacki w swoim dziele pisze: "Chodzi mi o to, aby język był giętki, powiedział wszystko co pomyśli głowa." „A czasem piękny jak aniołów mowa". Naprawdę ten język jest piękny, jego trzeba poszanować. To jest właśnie przejaw patriotyzmu - wasza chęć uczenia się, zaglądnięcia do słownika gdy nie wie się jak napisać. Przecież jest tyle słowników: frazeologiczny, etymologiczny, słowotwórczy, błędów językowych, ortograficzny. Tylko czasem się nie chce popatrzeć. Ale trzeba zdobyć się na siłę woli pisząc w domu. To jest też patriotyczna postawa. No, tutaj możnaby przytoczyć wiersz, prośbę by szli i nieśli pochodnię wiedzy, ale szanowali przeszłość historyczną. Tę, która godna jest szacunku i pokolenia starsze, które w patriotyczny sposób działały i dla siebie i dla przyszłych pokoleń. I winniście, kończy poeta, oddawać im cześć.
"Nie depczcie ołtarzy, bo sami macie doskonalsze wznieść, |
|